Nowe prawo budowlane ma ułatwić życie inwestorom. Nie wiadomo od kiedy ma obowiązywać, ale raczej nie w przyszłym roku, choć jest szansa, że projekt trafi pod obrady Sejmu jeszcze przed wakacjami.
Jeśli w gminie obowiązywałby plan zagospodarowania przestrzennnego sprawa miałaby wyglądać następująco: posiadacze działek przewidzianych w planie pod budowę domów jednorodzinnych nie musieliby z nikim uzgadniać inwestycji ani występować do starostwa o pozwolenie na budowę. Wystarczyłoby ją tam zgłosić. Oczywiście do takiego zgłoszenia trzeba byłoby dołączyć projekt domu, który spełniałby wymogi planu zagospodarowania, np. dotyczący linii zabudowy i gabarytów budynku. Zachowane musiałyby być także odległości od działek sąsiadów. Ci byliby informowani o planowanej inwestycji, ale ich protesty nie blokowałyby jej (chyba że sąd nakazałby wstrzymanie robót do czasu zakończenia sporu). Z kolei urząd miałby góra miesiąc na ocenę projektu pod kątem jego zgodności z planem. Brak reakcji urzędników oznaczałby zgodę na rozpoczęcie budowy.
Resort budownictwa pomyślał też o mechanizmach mających zapobiegać nielegalnym przeróbkom (i eliminować błędy wykonawcze). Inwestycja byłaby trzykrotnie kontrolowana (prawdopodobnie na koszt inwestora). Pierwszy raz - po zamknięciu stanu surowego, drugi - po wyposażeniu budynku w instalacje. I trzeci - po zakończeniu budowy. W efekcie inwestor otrzymywałby pozwolenie na użytkowanie. To ostatnie rozwiązanie wywołuje jednak największe kontrowersje.